Partie socjaldemokratyczne tracą status ruchów politycznych skupiających różne grupy społeczne. Dziś ich wyborcy odpływają w różnych kierunkach: robotnicy do prawicowych populistów, wielkomiejska klasa średnia do ugrupowań ekologicznych i liberalnych.

Lewica wróciła do Sejmu po czteroletniej banicji nie tylko w odmienionym składzie, ale także z nowym elektoratem. Dzięki umiarkowanemu i ogólnemu przekazowi pod wspólnym parasolem zmieściły się elektoraty wszystkich trzech współtworzących komitet wyborczy formacji. Znaleźli się tam tzw. postkomunistyczni wyborcy, których więź z SLD definiowana jest stosunkiem do przeszłości. Dołączyli do nich zwolennicy postulatów feministycznych, antyklerykalnych i LGBT sympatyzujący z Wiosną oraz lewicowi inteligenci utożsamiający się z Razem. Lewica zyskała sporo zwolenników w największych miastach, w których SLD zawsze w III RP osiągał wyniki poniżej swojej krajowej średniej. Znaczącą grupę w jej elektoracie stanowiły osoby, które cztery lata temu poparły Nowoczesną i PO.
Wyborcy lewicowego bloku znacząco odbiegają od klasycznego elektoratu historycznych partii socjaldemokratycznych, których bastionem były skupiska pracowników przemysłu. Tylko ok. 7 proc. robotników zaufało tercetowi Zandberg – Czarzasty – Biedroń, podczas gdy na PiS oddało swoje głosy niemal 60 proc. tej części społeczeństwa. Lewica zyskała natomiast ponadprzeciętne poparcie wśród dyrektorów i specjalistów (prawie 16 proc.) oraz całkiem wysokie wśród przedsiębiorców (ok. 12 proc.). Gdy weźmiemy pod uwagę wykształcenie głosujących, to im ono wyższe, tym wyższe poparcie dla Lewicy.
Dziś to Prawo i Sprawiedliwość jawi się w oczach gorzej sytuowanych mieszkańców średnich i mniejszych miast jako gwarant poprawy ich sytuacji materialnej i stabilizacji życiowej. Czy zatem elektorat polskiej Lewicy jest jakimś ewenementem na skalę międzynarodową? Nie. Odzwierciedla problemy, z jakimi mierzy się socjaldemokracja w całej Europie.
Prawicowy populizm łowi lewicowych wyborców
Jean-Marie Le Pen zaczynał swoją polityczną aktywność w latach 50. ubiegłego stulecia w antypodatkowym ruchu francuskiego księgarza Pierre’a Poujade’a. Założony w 1972 r. Front Narodowy połączył jego postulaty ze sprzeciwem wobec dekolonizacji oraz z silną retoryką antykomunistyczną. Austriacka Partia Wolności powstawała na bazie nacjonalizmu i neoliberalizmu. Szwajcarska Partia Ludowa, Duńska Partia Ludowa czy norweska Partia Postępu były w swych początkach ruchami sprzeciwu wobec podatków dochodowych. Zachodnioeuropejskie partie prawicowo-populistyczne były formacjami klasy średniej, drobnej burżuazji, małego biznesu, urzędników i rolników. Największe poparcie uzyskiwały na prowincji, w słabiej uprzemysłowionych regionach, w mniejszych i średnich miastach. Wymierzona w podstawy państwa dobrobytu agenda polityczna nie pozwalała na przekroczenie kilkuprocentowego poziomu popularności wśród wyborców.
Wszystko zmieniło się w ostatnich dwóch dekadach, gdy populiści opowiedzieli się przeciwko imigracji i globalizacji. W tym samym czasie partie socjaldemokratyczne zaadoptowały pod hasłem „Nowej Trzeciej Drogi” rynkowe dogmaty i pogodziły się z logiką neoliberalnej globalizacji. W regionach Europy Zachodniej dotkniętych deindustrializacją robotnicy – stanowiący do tej pory bastion socjaldemokratów lub komunistów – zaczęli popierać populistów, którzy z libertariańskich niemal pogromców wysokich podatków i rozbudowanej polityki społecznej przemienili się – przynajmniej deklaratywnie – w obrońców państwa opiekuńczego.

(plakat norweskiej Partii Postępu)
W 1986 roku tylko 10 proc. elektoratu austriackiej Partii Wolności stanowili robotnicy, trzynaście lat później była to już jego połowa. Partia Postępu zdobywa najwięcej głosów niewykwalifikowanych robotników pośród wszystkich sił politycznych w Norwegii.
W 1995 r. jedną trzecią głosujących w wyborach prezydenckich na Le Pena stanowili dawni wyborcy socjalisty François Mitteranda (elektorat ten doczekał się nawet swojej nazwy: gaucho-lepénisme lub ouvriéro-lepénisme). Tę zmianę preferencji politycznych opisał na przykładzie własnej rodziny socjolog i filozof Didier Eribon. W książce pt. „Powrót do Reims” wskazuje, że o głosowaniu na lewicę (w tym przypadku prężną w przeszłości Francuską Partię Komunistyczną) decydowała klasowa tożsamość robotników. Gdy wraz z globalizacją, deindustrializacją i programową degrengoladą lewicowych ugrupowań zaczęła ona słabnąć, na arenę wkroczyła skrajna prawica z własną, nacjonalistyczną ofertą tożsamościową.
Paul Mason, brytyjski dziennikarz i autor książki pt. „Postcapitalism. A Guide for Our Future”, również zwraca na kwestię tożsamości w kontekście odpływu robotniczych głosów do skrajnej prawicy:
„W Wielkiej Brytanii neoliberalizm doszczętnie rozbił samoorganizację ludzi pracy, rozsadził społeczności, pozrywał więzi między ludźmi. Została im religia, przynależność etniczna i resztki małomiasteczkowej tożsamości. Na tym tle wyrósł Brexit i ksenofobiczna, rasistowska i nacjonalistyczna partia UKIP”.
Nowe podziały
Opisane tutaj transformacje partii politycznych i przepływy elektoratów stanowią egzemplifikację zmiany podstawowych podziałów socjopolitycznych w państwach Zachodu. Rywalizacja prawica vs lewica, zogniskowana wokół kwestii podziału dóbr i roli państwa w gospodarce, jest wypierana przez kulturowy podział na kosmopolitycznych, otwartych na zmiany i indywidualistycznych liberałów zamieszkujących duże ośrodki miejskie oraz komunitarystów oczekujących państwowego protekcjonalizmu.
David Goodhardt w głośnej książce pt. „The Road to Somewhere. The New Tribes Shaping British Politics” pisze o podziale na Anywheres i Somewheres. Ci pierwsi wyjechali z rodzinnych stron na dobre uniwersytety i po zdobyciu wykształcenia robią profesjonalne kariery w Londynie lub za granicą. Są liberalnie zorientowani, otwarci i dobrze sytuowani. Autonomię i samorealizacje stawiają ponad wspólnotę i tradycję. Głosują na labourzystów, liberałów lub zielonych. Z kolei Somewheres nie legitymują się wyższym wykształceniem, żyją w mniejszych miastach, cenią wartości rodzinne, stabilizację, bezpieczeństwo i przynależność do wspólnoty. Głosują na konserwatystów lub antyeuropejską UKIP (część z nich to dawni wyborcy Partii Pracy). I czują, że liberalne i kosmopolityczne wartości są im narzucane przez elity władzy, gospodarki, kultury i mediów, w których Anywheres są nadreprezentowani. Lider labourzystów Jeremy Corbyn próbuje zbudować pomost pomiędzy obu tymi grupami. Dzięki wyraziście lewicowej agendzie programowej w sprawach społecznych i gospodarczych udało mu się w wyborach parlamentarnych w 2017 r. zdobyć głosy młodych wyborców z grupy Anywheres oraz odzyskać sporo wyborców z klasy robotniczej (Somewheres), którzy wcześniej odpłynęli do UKIP. Wciąż jednak blue-collar-workers nie stanowią tak znaczącej grupy w elektoracie Partii Pracy, jak było to jeszcze w latach 90. ub. wieku.
Kwestią problematyczną dla ugrupowań socjaldemokratycznych w Europie Zachodniej jest imigracja. Część ich bazy wyborczej obawia się dumpingu płacowego za sprawą napływu taniej siły roboczej zza granicy. Ponadto jednym ze źródeł legitymizacji państw opiekuńczych było poczucie wspólnoty opartej na wspólnych wartościach, w której łatwiej o solidarnościowe postawy. Brak skutecznej integracji imigrantów w zachodnich społeczeństwach tworzy sytuację, w której trudniej jest o akceptację dla objęcia świadczeniami osób nie podzielających wspólnych wartości.
Przykładem reakcji na te zjawiska jest strategia duńskiej socjaldemokracji, której młoda liderka Mette Frederiksen w tegorocznej kampanii wyborczej zaprezentowała restrykcyjny program imigracyjny. Pozwoliło to odzyskać liczną grupę głosujących, którzy w ostatnich latach przerzucili swoje sympatie na populistów z Duńskiej Partii Ludowej. Z drugiej jednak strony socjaldemokraci stracili część wyborców na rzecz bardziej otwartych na imigrację, mniejszych ugrupowań lewicowych.

(Mette Frederiksen)
Bardziej restrykcyjne podejście do imigracji miało być podstawą nowej partii lewicy za naszą zachodnią granicą. Grupa aktywistów i intelektualistów pod wodzą Sahry Wagenknecht, liderki powstałej na bazie postkomunistycznej PDS i rozłamowców z SPD Die Linke, próbowała założyć w zeszłym roku nową formację pod nazwą Aufstehen. Jej celem miało być odebranie wyborców skrajnie prawicowej Alternatywie dla Niemiec, która z neoliberalnego ruchu sprzeciwu wobec waluty euro przekształciła się w antyimigrancką partię łowiącą również głosy robotników. Na razie jednak na zapowiedziach się skończyło.
Język polskiej lewicy
Przy wszystkich różnicach pomiędzy politycznymi realiami Polski i krajów Europy Zachodniej (np. imigracja nie stanowi u nas centralnego problemu w debacie publicznej) natura opisanego powyżej podziału społecznego jest w naszym kraju podobna, a linia demarkacyjna przebiega pomiędzy PiS a partiami liberalnymi i lewicowymi. Czy jest szansa na jej przekroczenie? Czy Lewica może skutecznie bić się z partią Jarosława Kaczyńskiego o mniej wykształconych i gorzej sytuowanych wyborców?
Wielu zwolenników twierdzącej odpowiedzi na to pytanie sufluje, by lewica pominęła w swej agendzie politycznej kwestie praw kobiet, mniejszości seksualnych czy rozdziału państwa od Kościoła. Miałoby to ułatwić dotarcie do wspomnianych grup wyborców, którzy rzekomo charakteryzują się społecznym konserwatyzmem i religijnym tradycjonalizmem.
Problem lewicy jednak nie tkwi w selekcji punktów programowych, lecz przede wszystkim w sposobie ich komunikowania.
Goodhardt wskazuje, że brytyjscy Somewheres (zwłaszcza młodsi) akceptują równościowe postulaty, ale jednocześnie są przywiązani do wartości rodzinnych i niechętni nagłym zmianom w ustrukturyzowanym świecie. Podobnie jest w naszym kraju o długiej tradycji tzw. ludowego antyklerykalizmu, gdzie wyborcy z klasy pracującej nie tylko nie odrzucają praw kobiet czy osób tej samej płci, ale część (młodsza) z nich żyje w związkach nieformalnych. Wśród tej grupy silnie zakorzeniona jest też etyka troski. W swej niechęci do nagłych zmian stylu życia są podobni do Somewheres.
Gdy jednak owi wyborcy słyszą głosy części feministek, że „aborcja jest ok!” (hasło z koszulek noszonych przez celebrytki) i jest to po prostu zabieg medyczny podobny do usunięcia zęba, to zamykają się na jakąkolwiek argumentację strony lewicowej w sprawie prawa do świadomego macierzyństwa, uznając ją jako niezgodną z ich systemem moralnym. Pozostają za to podatni na prawicową kontrnarrację o „ideologii gender” zagrażającej rzekomo wartościom rodzinnym. Lewica powinna więc wystrzegać się retoryki używanej przez bliskie jej środowiska aktywistyczne i formułować komunikat o przerywaniu ciąży w oparciu o kwestię troski o zdrowie i bezpieczeństwo naszych sióstr, córek i wnuczek, byłaby skuteczniejsza w przekonywaniu, bo odwoływałaby się do wartości klasy ludowej (troska o rodzinę).
Podobnie rzecz ma się z prawami mniejszości seksualnych. PiS podsuwa swym wyborcom opowieść o „ideologii LGBT” zagrażającej rzekomo ich dotychczasowemu stylowi życia, a marsze równości przedstawia jako manifestację zawłaszczania przez tę „ideologię” kolejnych przestrzeni życia publicznego. W takiej kulturowej walce na symbole lewica ma bardzo ograniczone możliwości poszerzenia swojej społecznej bazy. Powinna zatem mówić o równouprawnieniu osób LGBT językiem wartości rodzinnych, wskazując, że cywilne związki par jednopłciowych to właśnie owych wartości pełna realizacja. W debacie publicznej lewica swój projekt ustawy o związkach partnerskich może np. przedstawiać pod nazwą „Pakt dla Rodziny”. W sprawie praw kobiet i osób LGBT chodzi o to, by wyborcy z klas ludowych mogli dostrzec zbieżność pomiędzy postulatami lewicy a własnymi wartościami moralnymi. Inaczej potraktują lewicową agendę jako próbę narzucenia przez elitę obcej kultury.
Również najbardziej paląca dziś kwestia, czyli zmiany klimatyczne, wymaga skutecznej strategii komunikacyjnej ze strony środowisk postępowych. W sprawach polityki klimatycznej prawicowi populiści – w tym PiS – kreują swój wizerunek jako obrońców krajowych interesów gospodarczych, interesów „zwykłych ludzi” oraz narodowej suwerenności. Kwestia ochrony środowiska może być więc kolejnym czynnikiem wzmacniającym opisany powyżej podział na liberalnych i kosmopolitycznych modernizatorów oraz przegranych globalizacji.
Dlatego lewica w swej narracji musi podkreślać, że istotą polityki klimatycznej jest sprawiedliwa transformacja energetyczna: łącząca zmiany technologiczne i gospodarcze z zasadą inkluzji i sprawiedliwości społecznej. W tej opowieści negatywnymi bohaterami powinny być biznesowe lobby, które blokują konieczne reformy, a nie pracownicy (np. górnicy) energochłonnych i trujących sektorów gospodarki. W skrócie: odpowiedzialna lewica nie mówi „zamkniemy kopalnie”; odpowiedzialna lewica mówi „stworzymy dobrze płatne i bezpieczne miejsca pracy w nowych, zielonych gałęziach gospodarki tworzącej dobrobyt dla wszystkich”.
Lewicowa wspólnota
Mark Lilla w głośnym eseju pt. „Koniec liberalizmu, jaki znamy” wskazuje, że amerykańska lewica w przeszłości (New Deal Roosevelta) była w stanie wygrywać wybory, posiadać stabilną większość, budować instytucje i zmieniać społeczeństwo, ponieważ swój apel wyborczy adresowała do szerokiej wspólnoty, odwoływała się w nim do poczucia więzi obywatelskich i politycznego narodu. Źródeł słabości Partii Demokratycznej w ostatnich dekadach profesor Uniwersytetu Columbia upatruje w tym, że stała się ona zlepkiem ruchów na rzecz konkretnych grup (mniejszości etnicznych czy seksualnych, kobiet itp.). Kwestie tożsamościowe zastąpiły wielką wizję przyszłości, w której nadzieję na lepsze życie widziałaby większość społeczeństwa.

Polityka tożsamości jest ekspresją, ale nie jest perswazją: nie przekonuje nowych zwolenników i nie pozwala wygrywać wyborów. Lilla, powołując się na kazus brutalności amerykańskiej policji wobec Afroamerykanów, pisze, że nie jest i nigdy nie będzie czarnoskórym kierowcą, więc potrzebuje „jakiegoś klucza do utożsamienia się z nim”, jeśli doświadczenia tego kierowcy mają go jakkolwiek dotykać. Taki klucz widzi w zakorzenionej w amerykańskiej tradycji idei obywatelstwa. I dodaje, że im bardziej będą podkreślane różnice tożsamościowe między nim a przykładowym kierowcą, tym mniej prawdopodobne, że złe traktowanie Afroamerykanina wywoła oburzenie u białego naukowca. Brak poczucia wspólnoty losu powoduje rozbicie elektoratu, przegrane wybory i w konsekwencji kontynuację rasistowskich poczynań służb. Polityka tożsamości -poza dawaniem świadectwa – nie przynosi żadnej realnej zmiany.
W Polsce, gdzie pokusa uprawiania polityki tożsamości wśród postępowców jest silna, takim kluczem – analogicznym do amerykańskiej idei obywatelstwa – mogłoby być zredefiniowane przez lewicę pojęcie narodu, które z przyczyn historycznych stanowi centralne pojęcie w społeczno-politycznym słowniku. Narracja oparta na utożsamieniu narodu z postępowymi wartościami (otwartością, tolerancją, równością, solidarnością i sprawiedliwością społeczną) mogłaby by być pomostem łączącym różne grupy wyborców. W dodatku byłaby ona zakorzeniona w realnych odniesieniach historycznych (Tadeusz Kościuszko, insurekcyjne tradycje lewicy, Rewolucja 1905 r., Stefan Okrzeja i Józef Mirecki-Montwiłł, prawa wyborcze kobiet i mniejszości narodowych z 1919 r., Maria Kelles-Krauz jako pierwsza kobieta w Europie na czele rady miejskiej itp.). Co ważne, tego typu opowieść pozwoliłaby odczuwać przez dużą część społeczeństwa dumę z dziejów swego kraju, co dziś jest jednym z głównych źródeł atrakcyjności prawicowej polityki historycznej.
Przed wyborami pracownia Kantar przeprowadziła dla „Gazety Wyborczej” badanie elektoratów, z którego wynikało, że osoby liczące na poprawę sytuacji materialnej swojej i swojej rodziny w związku z głosowaniem na daną partię stanowiły większość bazy wyborczej PiS (38 proc.) oraz najmniej liczną grupę wśród wyborców Lewicy (12 proc.). Wyzwaniem na najbliższe cztery lata dla postępowych liderek i liderów jest odwrócenie tego trendu i budowa szerokiego poparcia dla prospołecznej agendy. Czy w parlamentarnej (i pozaparlamentarnej) reprezentacji środowisk lewicowych są polityczki i politycy zdolni do komunikowania politycznego programu jako służącego większości społeczeństwa, dalecy od urządzania ideologicznych egzaminów dla potencjalnych wyborców lewicy? Mamy cztery lata, by się o tym przekonać.
MICHAŁ SYSKA
@M_Syska
http://www.syska.pl